wtorek, 1 grudnia 2015

Drzewo

Atraviel siedział nieco sztywno na posłaniu, nagi, gdy druid przyglądał się jego ranom. Starszy mężczyzna zdejmował kolejne opatrunki, przemywał ostrożnie świeżo zabliźnione rozcięcia, sprawdzał szwy i nanosił lecznicze maści, by przyspieszyć gojenie. Wszystko robił niezwykle ostrożnie, badając co jakiś czas odruchy chłopak, sprawdzając, czy nie sprawia mu więcej bólu niż było to konieczne, gdy należał sczyścić resztki zakrzepłej krwi. 
At przyglądał się temu. W gruncie rzeczy do tej pory nie zastanawiał się nad tym jak źle z nim było. Bandaże skrzętnie zakrywały obrażenia, a czego nie widać, nie wydaje się takie straszne. Najgorzej przyszło mu oglądać poszarpane przez kły ogara przedramię. Nawet jeżeli to rana po strzale była tą najpoważniejszą, to przynajmniej blizna była stosunkowo niewielka i prosta. Rany po kłach były głębokie, nierówne, wyraźnie znać było szarpnięcie wielkiego łba. Widać było, że druid włożył wiele wysiłku w pozszywanie odpowiednio fragmentów nierównej skóry. Szwy szły w różnych kierunkach, tak, by załatać jak najlepiej ziejącą ranę.
Chłopak nigdy nie przepadał za widokiem krwi, blizn i całej reszty. Widok jego własnego, pokiereszowanego ciała był do tego chyba gorszy. Uświadomienie sobie o własnej śmiertelności dla nikogo młodego nie było łatwe. Nawet jeżeli tam, w wodzie niemal się poddał, to działo się to jakby obok niego. Nie docierało do niego w pełni. Jego umysł nie miał czasu, by to zarejestrować, przyswoić. Teraz to się zmieniło. Nadeszła bolesna świadomość, gorsza o wiele niż wyciągane powoli z jego ciała szwy w miejscach, gdzie nie były już potrzebne, a wręcz przeciwnie, mogły stać się zagrożeniem. 
Do tego dochodziło to dziwne ciepło, budzące się w jasnowłosym za każdym razem, gdy Nive był blisko. Wcale nie poprawiało ono sytuacji chłopaka, bo ten zwyczajnie się go wstydził. Był zakłopotany, nie wiedząc co chce mu przekazać jego własne ciało. Nie znał wcześniej tego uczucia. W gruncie rzeczy nie miał pojęcia o istnieniu czegoś takiego. Nigdy tego nie doświadczył. Teraz jednak siedział starając się z całych sił nie wiercić, choć przychodziło mu to z trudem. Nie wiedział gdzie podziać dłonie, jak uspokoić przyspieszony nieco oddech i serce, które wydawało mu się bić zdecydowanie zbyt głośno. Do tego ku swej irytacji czuł, że jego policzki oblewa rumieniec. 
- Wszystko w porządku? - spytał druid, kładąc dłoń na czole chłopca, sprawdzając tym samym czy rumieńce nie są spowodowane podwyższoną temperaturą. Wszystko jednak zdawało się być w normie.
- Tak... - rzucił At pospiesznie, zakrywając się przy tym szczelnie. Miał ochotę się ukryć, choć sam nie miał pojęcia dlaczego. Przecież nie bał się już druida. Wiedział, że ten go nie skrzywdzi... Tylko, że... Nie umiał tego wyjaśnić. - Chciałbym się... ubrać, wyjść nieco na powietrze - rzucił po chwili. Nie wiedział, czy Nive uzna jego stan za odpowiednio dobry, ale był w stanie się solidnie uprzeć przy swoim. Chciał się rozejrzeć, robić coś... cokolwiek. Leżenie w łóżku zdecydowanie mu nie odpowiadało.
- Ach... Tak, tak... Zaraz, tylko... - rozejrzał się z zakłopotaniem po izbie. Zupełnie zapomniał o tym, że Atraviel przez cały czas pobytu u niego był nagi. Właściwie nie przeszkadzało mu to, nie zwracał uwagi na coś tak trywialnego jak "Atraviel nie ma ubrań". Przynajmniej tak wyglądało to w jego mniemaniu. Jednak młodzieniec wyraźnie zaczynał się przy nim krępować. Zaciskał mocno dłonie na pościeli, uciekał wzrokiem na boki. Oddychał ciężej, jakby powstrzymywał swój gniew. Może dostrzegł, że Nive specjalnie przedłużał moment opatrywania go?
Podszedł do półek znajdujących się przy łóżku i zdjął z nich ciemne spodnie, te same, w których znalazł Atraviela.
- Niestety twoją koszulę musiałem podrzeć - przyznał przepraszającym tonem. Zaraz sięgnął po swoją torbę, z której wyjął jasny, zwiewny materiał. Wszystko to podał chłopakowi, odwracając się, by mógł coś na siebie założyć. Nie chciał krępować go bardziej, choć z niechęcią musiał przyznać, że wzrok uciekał mu na boki. Potarł nerwowym gestem kark, próbując się uspokoić. Sam nie wiedział dlaczego z taką przyjemnością patrzył na tego młodzieńca. Dlaczego tak bardzo korciło go, by położyć dłonie na jego jasnej skórze. Może dlatego, że na jego ciele wciąż znajdywały się rany, którymi musiał się zająć? Tak. Z pewnością to było przyczyną jego irracjonalnego zachowania. - Poprosiłem driady, by uszyły dla ciebie tunikę. Możesz czuć się w niej mało komfortowo, a materiał może być za szorstki i nieco uwierający.
Materiał został stworzony z włókiem owadów Milyar, które całe swoje drobne życie poświęcają na to, by wytworzyć odpowiednią ilość włókien dla wszystkich leśnych mieszkańców. Istoty przebywające w puszczy, nigdy nie wykorzystują tego dobrobytu dla prozaicznych rzeczy. Posiadanie choć jednej rzeczy z włókien Milyar było dla nich szczytem komfortu. Jednak Druid chciał podarować Atravielowi coś lekkiego, zwiewnego, by nie ciążyło na jego delikatnej skórze. Chociaż obawiał się, że materiał i tak będzie zbyt szorstki.
Odwrócił się dopiero wtedy, gdy młodzieniec chrząknął cicho dając mu tym samym znać, że już się ubrał. Zmierzył jasnowłosego uważnie, z zadowoleniem uświadamiając sobie, że zielona tunika, sięgająca lekko przed kolano, idealnie na nim leżała. Wyglądał jak Królowa Wróżek, o której matka opowiadała mu każdej nocy przed zaśnięciem. Przyłożył dłoń do ust, starając się stłumić śmiech. Atraviela nie ucieszyłby fakt, że przyrównał go do kobiety, której uroda nie miała sobie równych. Nive podejrzewał, że młodzieniec obraziłby się śmiertelnie i oddalił się od niego, skazując tym samym na niebezpieczeństwo ze strony Puszczy. W końcu tylko przy Nive mógł się czuć naprawdę bezpiecznie.
- Jeżeli chcesz sie przejść, mogę cię oprowadzić po lesie - zaproponował, modląc się cicho w duchu, by chłopak nie był na tyle głupi i naiwny, by decydować się na samotną wędrówkę. - Będę się trzymał na tyle daleko, byś czuł się swobodnie, a jednocześnie na tyle blisko, by szybko zareagować, gdyby coś miało się stać.
 Ubrany, At poczuł się nieco pewniej, a tunika była wbrew obawom druida wygodna i nawet lepiej dopasowana niż noszona przez niego wcześniej koszula, którą z resztą zwyczajnie ukradł. Nie był z tego dumny, ale nie miał wyjścia. Musiał dbać o siebie jak tylko umiał i jak pozwalały mu na to ograniczone możliwości.
- Czy mógłbyś zaprowadzić mnie do miejsca, w którym mnie znalazłeś? - spytał. - Chciałbym poszukać reszty swoich rzeczy... Może coś ocalało.
- Dobrze - zgodził się Nive mając jednak pewne obawy co do dystansu, jaki musieli przejść. Nie był pewien czy chłopak zdoła samodzielnie przejść taki kawał drogi, po nierównym terenie, lawirując między konarami drzew i kępami roślinności.
Oboje wyszli. Atraviel z przyjemnością przywitał owiewający go ciepły, wiosenny wiatr, promienie słońca przeciskające się między rzadszą tu nieco pokrywą utkaną z gałęzi wiekowych dębów. Rozejrzał się wokół po raz pierwszy, odkąd tu trafił. Wszędzie, jak okiem sięgnąć widać było jedynie ścianę drzew, przetykaną jedynie nikłymi, wąskimi pasmami mogącymi być ścieżkami pośród tej gęstwiny. At jednak nie odważyłby się sam iść żadną z nich. Zdawał sobie sprawę z tego, że dla kogoś nieznającego tego lasu nawet powrót przebytą już ścieżynką mógł okazać się nie lada wyzwaniem. Czuł też, że druid mówił prawdę, wspominając o magii tego miejsca. Była silna, na tyle, by zwieść każdego, kto zapuścił się tu nieproszony.
Chłopak spojrzał na chatę należącą do Nive. Wydawać by się mogło, że budynek w środku lasu powinien być zdecydowanie na na miejscu. Nie powinien tu pasować, wręcz przeciwnie, powinien odcinać się ostrym kontrastem od tej nieujarzmionej krainy. Nic bardziej mylnego. Chata zdawała się kolejnym fragmentem lasu, integralną jego częścią. At był pewien, że ktoś niezorientowany nawet by jej nie zauważył, nie zwrócił uwagi na nieco inny odcień drewna, bardziej prosty i symetryczny kształt skryty pod warstwą pnączy i gałęzi sąsiadujących z nim drzew i krzewów.
Ruszyli niespiesznie. Nive przodem, prowadząc i o jakiś czas oglądając się za siebie, by upewnić się, At kawałek za nim, starając się nadążyć i zapamiętać choć kawałek drogi, wyłapać jakieś punkty orientacyjne, czy choćby przybliżone położenie słońca, co jednak nie było łatwe, bo las był niezwykle gęsty.
Chłopak, idąc w ślady druida chwycił sporą gałąź, chcąc nieco się podciągnąć, by móc przekroczyć sporych rozmiarów przewrócone drzewo obrośnięte już mchem i porostami. Zapomniał się jednak, używając poszarpanej ręki. Maści druida działały nawet zbyt dobrze, łagodząc ból i sprawiając, że At nie zwracał uwagi na uszczerbek na zdrowiu. Syknął i byłby upadł, gdyby nie silne dłonie, które wciągnęły go ostrożnie na górę.
- Wszystko dobrze? - spytał mężczyzna z troską oglądając opatrunek, sprawdzając czy nie przesiąka przez niego świeża krew.
- Tak... Zapomniałem się tylko - wymamrotał zakłopotany własną niezdarnością.
- Uważaj bardziej - poprosił, z powątpiewaniem przyglądając się nadłamanej gałęzi. Zraniona ręka zranioną ręką, jednak spokojnie powinien się utrzymać. Przynajmniej na tyle, by spokojnie móc pokonać pień.
Przysunął się bliżej jasnowłosego, z niepokojem rozglądając się po okolicy. Żałował że nieb był w stanie pozostawić na ciele chłopaka swojego zapachu, by utrzymał się przez długi czas i nie zwietrzał. Gdyby go w ten sposób oznaczył, las nie próbowałby zagrozić Atrabielowi.
Przygryzł mocno wargi, starając się skupić na dalszej drodze. Jednak tym razem pilnował Atraviela uważniej, zwracając szczególną uwagę na każdy jego krok i reakcje lasu. Widział driady sunące miedzy drzewami, które szeptały między sobą kwitując to cichym chichotem i wskazywały na nich długimi sękatymi palcami. Nívë zmarszczył brwi, posyłając kobietom groźne spojrzenie. Znał je doskonale, wiedział co mogły planować. Nie było to ani miłe, ani przyjemne. A przynajmniej on tak to wspominał.
Po dłuższej chwili dotarli na miejsce, w którym Nívë odnalazł Atraviela. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak przed jego przybyciem. Z mchu zniknęły plamy krwi, nigdzie nie było śladu po pozostawionych przedmiotach czy resztkach po nich. W tym przypadku nieszczęsnej koszuli, która należała do jasnowłosego.
Las powrócił do swojego pierwotnego stanu, jak za każdym razem, gdy został poważnie naruszony. Początkowo mogło to zmylić, zarówno jak nowych mieszkańców, jak i osoby, które próbowały zniszczyć puszczę. Natura na to nie pozwalała, jej magia była stała i niezmienna od wielu wieków. Odkąd druid pamiętał, ten las nigdy nie zmienił swojej formy. Każda gałązka, każdy kamień wciąż były w tym samym położeniu co w dniu jego narodzin.
Podał dłoń Atravielowi, pomagając mu przejść bezpiecznie po korzeniach wierzb otaczających niewielką polankę z rzeczką. Nie chciał niepotrzebnie straszyć chłopaka, mówiąc mu, że te drzewa żyją. Że są kapryśne, nie lubią kiedy ktoś po nich stąpa. Że poruszają korzeniami, oplatając nimi nieproszonego gościa i zamykają w szczelnym uścisku gruchoczącym kości. Nie chciał straszyć młodzieńca, którego ogrom puszczy, ilość drzew i czających się wśród nich istot przerażała sama w sobie. To jak podróż w nieznane tereny, o których legendy mówią, że jeszcze nikt nigdy nie powrócił żywy. Zresztą druid tak bardzo z prawdą w swoich przemyśleniach się nie mijał.
- To na pewno to miejsce? - zapytał At podejrzliwie, okrążając miejsce przy rzece gdzie leżał. Mech był wyjątkowo zielony, wyjątkowo miękki, nigdzie nie ugnieciony, co choć częściowo mogło wskazywać na to, że jeszcze trzy dni temu ktoś tu leżał.
- Tak, to tu - mruknął Nívë, dotykając kory drzewa, jak gdyby dzięki temu mógł porozumieć się z roślinnością i dowiedzieć się czy to właściwa lokalizacja i co tu się działo. - Gdy cię znalazłem, nie było tu twoich rzeczy.
Młodzieniec spojrzał na niego z wyraźną paniką malującą się na twarzy. Zaraz rzucił się na kolana, palcami próbując rozgrzebać ziemię. Był zdesperowany żeby odnaleźć swoją własność.
Nívë poczuł jak przez jego ciało przechodzi ogromny ból. Skulił się, próbując powstrzymać kolejne fale fizycznego cierpienia. Gdy choć częściowo udało mu się opanować, doskoczył potężnym susem do Atraviela i chwytając go za nadgarstki, odciągnął od podłoża jak najdalej, by zaprzestał dalej zagrażać naturze. Las czuł się zaniepokojony tym, że ktoś próbuje mu zaszkodzić nawet w tak prozaiczny sposób. Przygarnął go mocno w swoje ramiona, wciąż trzymał jego ręce, przyciśnięte mocno do piersi młodzieńca, ograniczając jego ruchy do absolutnego minimum.
- Przestań, nie rób tego. Znajdziemy twój tobołek - poprosił cicho druid, próbując uspokoić oddech. Ból powoli przemijał, stając się jedynie mglistym i ulotnym wspomnieniem. Jednak niepokój wciąż pozostawał, pakunek był niezwykle cenny dla Atraviela i lepiej było szybko go znaleźć, nim ten postanowi, by próbować zniszczyć coś dodatkowo. - Prawdopodobnie ukradły go driady.
- To niech go oddają! - wrzasnął chłopak, próbując się wyrwać z mocnych objęć mężczyzny. Nie zważał na ból jaki sam sobie zadawał w tej chwili. Tak niewiele mu w życiu zostało. Kilka wspomnień, starych, wymiętych stronic zapisanych czarnym atramentem, mały medalik należący do jego matki. Nie mógł... nie potrafił i tego stracić.
- Uspokój się - nakazał druid.
Atraviel jednak ani myślał. Wystarczyło, że uścisk odrobinę zależał, a zdołał wyszarpać nadgarstki.
- Spokój! - warknął więc mężczyzna ostrzej, niż miał w zamiarze. Nie umiał jednak teraz nad sobą zapanować. Zachowanie chłopaka zirytowało go. Nie rozumiał co mogło być aż tak ważne, dlaczego młodzik nie potrafi posłuchać tego, co do niego mówiono. Przecież złość nic nie zmieni, w niczym nie pomoże.
- Nie jestem psem, żebyś tak na mnie warczał! - blondyn szarpnął się znowu, zapierając mocno stopami w ziemi.
Uścisk zelżał, a druid zgiął się wpół. At odskoczył od niego, wystarczyło jednak jedno spojrzenie na czarnowłosego mężczyznę, by ostudzić jego gniew. Widział bowiem ból na jego twarzy. Widział jak jego ciało dygocze nieznacznie, spięte, jak żuchwa zaciska się, a klatka piersiowa unosi w przyspieszonym, urywanym oddechu. Przysiągłby, że nic mu nie zrobił. Nie uderzył go, nie użył magii... Nic, a jednak coś...
- Co ci jest? - spytał, podchodząc bliżej, choć wszystko w nim buntowało się przeciw temu, czekając na odwet ze strony starszego mężczyzny. Na szybki, silny cios wyrównujący rachunki...
- To boli - sapnął Nive, prostując się i biorąc głębszy wdech.
- Boli? C-co...? - spytał szeptem At przyglądając się dokładnie druidowi. Szukał czegokolwiek co mogło sprawiać mu ból. Niewiele jednak mógł dojrzeć, a nawet jeśli to przecież nic wcześniej nie wskazywało na jakikolwiek uszczerbek na zdrowiu mężczyzny. Nie rozumiał co się właśnie wydarzyło.
- To. - Nívë wskazał na rozgrzebaną ziemię, wśród której grudek można było dostrzec powyrywane i połamane korzonki roślin. Zmarszczył groźnie brwi, patrząc na to małe pobojowisko, które pozostawił po sobie zdesperowany Atraviel. W pierwszym odruchu chciał zaatakować jasnowłosego. Instynkt tak nakazywał. Szeptał jego podświadomości słowa przesiąknięte jadem nienawiści i gniewu. Prawie temu uległ. Prawie.
Wystarczyło, że spojrzał na Atraviela, by cała złość zniknęła, jak za sprawą magicznego zaklęcia. Chłopak przyglądał mu się zupełnie zdezorientowany, nie rozumiejąc tego co miało miejsce chwilę temu. W końcu nie uderzył go, nie podrapał, nie ugryzł. Nie wyrządził ani psychicznej, ani fizycznej krzywdy. Druid zdawał sobie sprawę z tego, że to właśnie niewiedza i brak świadomości chłopaka doprowadził do nieciekawego zdarzenia i późniejszej dezorientacji.
Odetchnął głęboko i usiadł na grubym korzeniu, który wysunęła ku górze płacząca wierzba, by zagwarantować druidowi oparcie. Ujął delikatnie nadgarstek Atraviela i pociągnął go na swoje kolana, by przypilnować go i uniemożliwić mu dalsze sianie zniszczenia w tej części lasu. Przygryzł dolną wargę, zastanawiając się od czego powinien zacząć wyjaśnienia. Nie chciał się rozwodzić nad pobocznymi wątkami, starając się skupić na tym co najważniejsze.
- Jestem strażnikiem lasu - wyjaśnił, jak gdyby w tym jednym zdaniu mógł zawrzeć całą prawdę o sobie i o tym miejscu. Jednak szeroko rozwarte, błękitne oczy, wpatrujące się w niego, jakgdyby postradał rozum, wyjaśniły mu, że tak naprawdę niczego nie wyjaśnił. Mógłby równie dobrze oznajmić, że niebo jest błękitne, co byłoby prawdą, ale czy miałoby znaczenie w kwestii wyjaśniania dlaczego ptaki potrafią latać? Nívë zaśmiał się cicho, zażenowany sytuacją. Nigdy nie musiał nikomu się tłumaczyć, wyjaśniać dlaczego był właśnie taki, a nie inny. Zacisnął mocniej palce na dłoniach chłopaka, na wszelki wypadek, by nie próbował się wyrwać i dalej dewastować przyrodę. - Może zacznę od tego, że dla ludzi ta Puszcza nie posiada imienia. Nazywacie ją Nienazwaną Puszczą. My z kolei mówimy o niej Ishar, co oznacza życie w języku lasu. Można powiedzieć, że... - zawahał się na chwilę, przyglądając Atravielowi. Miał wrażenie, że mówi teraz o zupełnych błahostkach, nic nie znaczących, jednak chłopak uważnie go słuchał. To dodało mu pewności, by móc kontynuować swój krótki wywód. - Można powiedzieć, że ja także nie posiadam imienia. Nívë oznacza serce. Puszcza jest życiem, a ja jestem sercem, które powstrzymuje je przed obumarciem. Wszystko w tym miejscu jest ze sobą połączone, tworzy pewną integralną całość. Jak organizm. Z każdym kamieniem, listkiem, gałązką łączy mnie więź. Rozumiem najmniejszy szelest liści, najcichszy szmer rzeki. Wiem wszystko to, co chce mi przekazać. Jednak jeżeli puszcza czuje się w jakiś sposób zagrożona, kiedy ktoś ją niszczy, przesyła do mnie niezwykle bolesne impulsy, będące ostrzeżeniem, że dzieje się coś niebezpiecznego. Odczuwam wtedy jej ból, bym mógł zareagować jak najszybciej i uwolnić ją od tego. W tym momencie ty byłeś tym zagrożeniem. Puszcza uznała cię za niebezpieczną, bo bez namysłu, zacząłeś niszczyć jej strukturę. Dlatego proszę cię, byś więcej tego nie robił. Odnajdziemy twój tobołek, będzie to kwestią kilku chwil, wystarczy, że odwiedzimy driady. A jeżeli nadal musisz wyładować na kimś swój gniew, nie rób tego na roślinności. Równie dobrze mógłbyś wbić mi ostrze w brzuch, dałoby to podobny efekt, a przy tym oszczędziłbyś Ishar.
Chłopak z przestrachem spojrzał na to, co sam zrobił. Wyrwy w ściółce i mchu, ukazujące miękką, pulchną glebę, wilgotną dzięki płynącej tuż obok rzece, przypominały mu teraz faktyczne rany. Poszarpane równie mocno jak jego własne ciało kłami ogara.
- Przepraszam - wyszeptał delikatnie kładąc dłoń na policzku mężczyzny i, gdy ten pochylił się lekko, pozwalając, by druid oparł czoło na jego obojczyku. - Nie miałem pojęcia, że komukolwiek robię tym krzywdę, że sprawiam ci ból.
- Wiem to - oznajmił czarnowłosy przymykając oczy, starając się wygonić z ciała i umysłu resztki bólu i dyskomfortu jaki odczuwał. Dotyk drobnej dłoni chłopaka, gładzącej go po karku dziwnie w tym pomagał, koił.
Siedzieli tak dłuższą chwilę, każdy pogrążony we własnych rozmyślaniach, w ciszy przerywanej tylko odgłosami ich oddechów, uderzeń serc i szumu rzeki oraz wiatru między drzewami. Nie zdawali sobie do końca sprawy z łączącej ich bliskości i tego, jak na nich działała. Żaden z nich nie poznał wcześniej subtelnej magi ukrytej w czułym dotyku, obcowaniu z kimś pozornie ci obcym, a jednak bliższym niż wszystko inne na świecie.
Teraz dotyk nie budził żaru, nie krępował, nie było w nim żadnych ukrytych pragnień czy celów, za wyjątkiem bliskości samej w sobie. Dawał za to spokój, ukojenie dla duszy, ciała. Dziwną, irracjonalną niemal pewność i poczucie bezpieczeństwa.
Atraviel westchnął cicho. Było mu niezwykle dobrze, gdy czuł ciepły oddech mężczyzny na swojej skórze, jego ramiona oplecione wokół swojej talii. Tym razem nie odczuwał skrępowania, strachu czy wstydu.
- Chodźmy znaleźć twoją własność - zaproponował druid powoli odsuwając się od chłopaka i pozwalając mu wstać. - Jest tam chyba coś bardzo cennego, tak?
- Niezbyt... Przynajmniej nie dla kogokolwiek oprócz mnie. - Chłopak dalej czuł się źle z powodu swojego wybuchu. Powinien być uważniejszy, nie unosić się tak. Jakoś jednak tego nie potrafił.
Nívë odchrząknął, czując się zażenowany tym co miało miejsce jeszcze chwilę temu. Było spokojnie, przyjemnie, a nie powinno tak być. Nie powinien odczuwać tego ciepła w sercu ani tego pragnienia bycia jak najbliżej chłopaka. On zaraz zniknie, więc niech chociaż nie pozostawia po sobie pustki, której nic nie będzie w stanie wypełnić.
Ruszył przodem, przystając co chwilę, by upewnić się, że jego towarzysza nie porwała żadna leśna siła, pragnąca zemścić się na nim za jego chwilowy wybuch. W końcu nie wiedział, ze nie powinien się tak zachowywać, a Druid to rozumiał i nie winił go. Atraviel był młody, porywczy, nie panował nad sobą, kiedy jego ciało wciąż dojrzewało. Nívë pamiętał lata, kiedy był w wieku człowieka. Nie mógł usiedzieć w miejscu, wszędzie było go pełno, nie panował nad swoimi emocjami. Jednak niczego nie niszczył, nie potrafił. Ta Puszcza była jego domem, wszystko tu było dla niego niezwykle cenne.
Syknął cicho, gdy Atraviel wpadł na niego, nie spodziewając się że Druid się zatrzyma w połowie kroku.
- Przepraszam - wyszeptał, podając dłoń jasnowłosemu, by pomóc mu wstać. Otrzepał delikatnie jego spodnie z pyłu i kurzu, wdzięcznie ignorując fakt, że Atraviel mógłby zrobić to samemu. Zaraz jednak bez słowa ostrzeżenia, podniósł chłopaka wysoko i pozwolił, by ten oplótł go nogami w pasie dla utrzymania równowagi.
Znajdowali się właśnie nad przepaścią, której pokonanie, mimo jej niewielkiej wysokości, może być problematyczne i bolesne, jeśli niechcący osunie się noga. Las Atravielowi nie będzie usłużny, nie będzie próbował mu pomóc, dlatego najrozsądniejszym rozwiązaniem było dla Nívë zniesienie chłopaka w dół. Udał, że nie słyszy sprzeciwu, który był właściwie ostatnią deską ratunku przed ostateczną decyzją Druida, jednak był zbyt słaby i cichy, by mógł cokolwiek zmienić. Nívë uparł się, że zniesie chłopaka, więc to zrobi i nic nie będzie w stanie odmienić jego decyzji.
Poprawił młodzieńca w swoich ramionach i postawił jeden krok przed siebie, w kierunku krańca skarpy. Atraviel zasyczał ostrzegawczo, z przerażenia, wbijając palce i mocniej obejmując Druida. Bał się, że spadną. Pomyślał przez chwilę, że ciemnowłosy całkowicie oszalał, ignorując fakt, że przepaść przed nimi, owszem była niska, ale wciąż mogła ich poważnie poturbować. Nic podobnego jednak się nie stało.
Nívë schodził spokojnie w dół, po stopniach, które natura utworzyła dla niego  poplątanych korzeni i pnączy. Chroniła go w podziękowaniu za wszystko to, co dla niej uczynił do tej pory i uczyni przez najbliższych parędziesiąt lat. Uważał jednak na kroki, by nie stawać na drobnych i łamliwych gałązkach, które w przyszłości będą stanowiły kolejne części leśnego ekosystemu jako grube pnie, osłaniające słabszą roślinność. Gdy stanął bezpiecznie na ziemi u podnóża skarpy, Druid odetchnął z ulga. Bał się, że mimo nadmiernej ostrożności, jego ciężar połączony z dodatkowym balastem może zagrozić. Co skończyłoby się dla niego gwałtownym, przenikliwym bólem i upadkiem z wysokości. Czego właściwie przez cały czas próbował uniknąć.
Szedł dalej, uświadamiając sobie dopiero u celu, że wciąż nie wypuścił Atraviela. Jego ciężar porównywalny był to menzurek i mazideł, które każdego dnia nosił w swoim płóciennym pakunku podczas leśnych obchodów. Postawił go na ziemi, kiedy stanęli przed ogromnym drzewem, składającym się z setek, jeśli nie tysięcy innych, drobniejszych, bardziej giętkich i elastycznych. Przeplatały się między sobą, porośnięte mchem i porostami, które utrudniały promieniom słonecznym przedostanie się do wnętrza. Było tam wilgotno i ciemno, pachniało stęchlizną, jednak driady lubowały się w takich warunkach. On sam tego nie znosił, zawsze po odwiedzinach Drzewa czuł się brudny, ociężały. Jakby cała jego skóra przesiąknęła wonią porostów. Nawet pół nocy spędzone w wodzie nie było w stanie opłukać jego ciała i przywrócić mu naturalny, delikatny zapach. Zerknął z niepokojem w kierunku wejścia, które utworzyły odchylające się gałęzie. Słyszał śmiechy i odgłosy zabaw, plotek. Nie lubił tego miejsca. Zawsze miał nadzieję, że w towarzystwie driad będzie spędzał jak najmniej czasu.
- Naprawdę mi się to nie widzi - westchnął ciężko, przeczesując palcami skołtunione włosy. Zerknął przelotnie na zaciętą minę Atraviela, który wciąż fukał na niego, za traktowanie go jak dziecko, które nie jest w stanie samodzielnie poruszać się po lesie. Temu dzieciakowi zależało na tym tobołku, a on chciał sprawić, by rozluźnił się i podziękował mu uśmiechem, szerokim i pogodnym, jak promienie jaśniejącego słońca.

1 komentarz:

  1. Przyznaję się bez bicia - nie dotrzymałam obietnicy. Nie udało mi się codziennie przeczytać chociaż rozdziału. Ale obiecuję - nadrobię moje braki. A co do bohaterów - miło jest czytać o ich wspólnym spędzaniu czasu, kiedy to ich uczucia dopiero co się ujawniają. Aż ma się ochotę krzyknąć - ,,Nie widzisz, że on też coś do ciebie czuje?!"

    OdpowiedzUsuń